Lekkość bytu Petera Lindbergha Bownik
Urodzony w 1944 r. w Lesznie, studiował malarstwo w bezpłatnym College of Art w Krefeld, i przez krótki okres pokazywał swoje malarskie prace w galeriach sztuki. Jednak w 1971 r. postanowił całkowicie poświecić się fotografii, został asystentem Luksa w Dusseldorfie.
Od początku swojej kariery, Peter Lindbergh zaznaczał swój wizualny styl. Nie były mu bliskie sesje mody epatujące wielkimi budżetami, spektakularnymi scenografiami czy rozbudowanymi koncepcjami. Postawił na prostotę kreacyjną i techniczną. Zdjęcia najczęściej wykonywał przy świetle zastanym lub filmowym. Jeśli oświetlał swoje plany zdjęciowe, to posługiwał się jedną bardzo mocną lampą ze światłem ciągłym. Zasłynął także z używania małoobrazkowego Nikona lub średnioformatowego Pentaksa 67. Często jego zdjęcia wyglądały na poruszone i bardzo ziarniste - za sprawą korzystania z wysokoczułych, głównie czarno-białych filmów.
W świecie fotografii modowej kolor ma olbrzymie znaczenie; definiuje czasy, nadaje klimat, opisuje produkt. Lindbergh wybrał czerń i biel, przy naturalnym świetle często jego fotografie były nieostre, niedoświetlone. Jednak to nie technika była najważniejsza, a emocje. To nimi fotograf się kierował przy spotkaniach z modelkami, często styliści z niedowierzaniem patrzyli, jak odrzuca wyszukane rozwiązania, by zostać przy białej koszuli i dżinsach. Dla Lindbergha kontakt z modelką był priorytetem, jak sam mawiał "kobieta ważniejsza jest niż strój". Budowanie relacji opartej na twórczym dialogu to praca, jak na planie filmowym z aktorem. Kino było dla fotografa olbrzymią inspiracją, francuska nowa fala, Wim Wenders czy filmy drogi, film, w którym bohater i jego psychika stają się powodem do opowieści.
Tak też jest ze zdjęciem z 1996 r. z Millą Jovovich. Bez opisu widać, że to praca Petera Lindbergha. Duże ziarno, mały obrazek, naturalne światło, kadr jak z filmu. Uproszczenie techniczne pozwala fotografowi skupić się na kreacji, uchwyceniu momentu. Ujęcie przypomina niewypracowany, przypadkowy kadr z filmu, wszystko jest tak skonstruowane, aby nie odciągać uwagi od narracji obrazu.
Portret Milli zrobiony jest w jego ulubionej scenerii, gdzieś na plaży, w nadmorskim kurorcie. Są owoce morza i modelka, przypominająca zbuntowaną i tajemniczą bohaterkę filmów Jima Jarmusha. Od konsumpcji odrywa ją sytuacja poza kadrem, ktoś lub coś przyciąga jej wzrok. Może jest obok, a może podszedł do stolika. Tego już nie zobaczymy. Właściwie to jest też takie wrażenie, jakby młoda Milla Jovovich patrzyła w głąb siebie, intrygująca w tym zamyśleniu i jednocześnie atrakcyjna. Takie są zdjęcia Petera Lindbergha, z jednej strony to niezwykle autentyczne portrety wykonywane na zlecenie, z drugiej - obrazy wychodzące z konwencji. Wciągające w wymyśloną fabułę, wykreowaną na prośbę fotografa.
Sukces Lindbergha tkwi w zaufaniu i przyjaźni, jaką zbudował sobie w pracy z modelkami. W latach dziewięćdziesiątych zrobił z wielu młodych dziewczyn ikony mody, ale także one pozwoliły mu zrealizować własną wizję fotografii. Większość sesji, jakie realizował dla magazynów Vogue, Vanity Fair czy Rolling Stone, miały charakter prywatnych wizyt, czy to w studio, miejskim plenerze, czy na ulubionej nadmorskiej plaży. Zawsze towarzyszy im atmosfera wakacyjnego wyjazdu. Wiele zdjęć powstawało przypadkiem, podczas żartów, śniadań czy spacerów. Może zdjęcie z Millą Jovovich jest właśnie taką fotografią - półprywatną, lecz równocześnie zagraną.
Peterowi Linberghowi udało się to, czego nie dokonał nikt wcześniej. Swoimi fotografiami wykreował kult supermodelek, przedstawiając je jednocześnie jako zwyczajne dziewczyny. Ten sukces potwierdza kultowy album "10 women by Peter Lindbergh", który rozszedł się w 100 000 egzemplarzy.
Nadja Auermann powiedziała: "Peter sprawia, że czujesz się najpiękniejszą kobietą świata", to chyba najważniejszy komplement dla fotografa, który robi wszystko, aby nie pokazywać mody na swoich zdjęciach. Są tacy twórcy, którzy zatrzymują nie tyle czas w swoich fotografiach, a raczej "ducha czasów". Dekadę lat dziewięćdziesiątych niewątpliwie oglądamy oczami Petera Lindberga.